Lubiła ten czas, czas, gdy zima przejmowała świat w swoje władanie. Wiatr często grał w koronach drzew. Ludzie nie wałęsali się niepotrzebnie. I kochała to miejsce. Nie często tu zaglądała, chociaż odkąd ktoś zostawił zaczarowaną lampę na stole, znacznie częściej. Pamięta ten dzień, gdy pierwszy raz zobaczyła to nieśmiałe światełko. Serce zabiło jej szybciej - czyżby ktoś z dawnych przyjaciół, ze starej świty? - ale nadzieja nie trwała zbyt długo. Namiot, jak zawsze, był pusty, chociaż dziwnie czysty. Zostawiła lampę i poszła dalej. - Może ktoś jeszcze tu zagląda??
Od tamtego momentu minęło już sporo czasu, lampa świeciła cały czas, a i ona zaczęła przychodzić tu częściej. Tu mogła być sobą, mogła tańczyć szaleńczo na polanie, bawić się różnymi miksturami, których przyrządzania nauczyła ją wspaniała osoba, ta Pierwsza i Najważniejsza. Pamięta, jak zawsze mówiła - masz to we krwi, czekaj tylko na swój czas, on kiedyś nadejdzie. - Więc czekała.
Ale ostatnimi czasy coś się zmieniło. Widziała piękne damy i ubogie chłopki, rycerki i kupczynie biegające po okolicy, jak w amoku, szukające czegoś. Wpadł jej w ręce kawałek kory brzozy z (dla niewtajemniczonych) dziwnymi szlaczkami, ni to runy, ni inne zagmatwane pismo.
- Phii, w ten sposób szukają siostry?? Przecież to zadanie każda trochę bardziej rozgarnięta wykona. A gdzie inne próby? Gdzie szukanie ziół, warzenie naparów, próby wody, czy milczenia? Słabe te zawody, czyżby to nie była jakaś zasadzka?
Weszła do namiotu. Mimo swych wątpliwości zaczęła wzrokiem przeszukiwać jego wnętrze. Każdą komórką ciała czuła, że to ten czas, o którym Kropla mówiła; że niepokój, który trawił jej duszę w końcu może znaleźć ukojenie. Tylko czy warto... Czy naprawdę chciała ukorzyć się przed tą, u której w niełasce była od jakiegoś czasu; która ludzi na manowce w “dobrej” wierze sprowadzała; której słowa nie szły w parze z czynami; która w zasadzie była małą, zagubioną dziewczyną szukającą poklasku w swej wielkiej roli - tego nie była pewna. Wiedziała natomiast, że jeżeli zapragnie pójść za głosem swego serca, czeka ją ciężka droga, ale przede wszystkim odnalezienie artefaktu.
A znaleźć go mogła tylko tutaj. Długo przeglądała różne przedmioty, w namiocie było chyba wszystko: piękne kwiaty, suche i tak delikatne, że strach było dotykać, różne rodzaje broni, które można by wypolerować, by im blask przywrócić, przedmioty zabrane monstrom nawiedzającym bliższe i dalsze okolice. Wtem jej dłoń spoczęła na czymś dziwne gładkim, jakby aksamitnym, czymś, co wydawało się być ciepłe w tej mieszaninie żelastwa. Ostrożnie wyciągnęła……. narzędzie rolnicze……. Była to motyka. Ale nie taka pospolita, zwyczajna. Jej trzonek był jakby pokryty żywicą, czy innym dziwnym materiałem, przyjemnym w dotyku, a zarazem śliskim, zdobiły go różne sceny wyrzeźbione przez sprawnego rzeźbiarza.
Musiał ten człowiek dużo rzeczy widzieć - uśmiechnęła się pod nosem.
Ostrze motyki było wysadzane drogimi kamieniami, znaleźć tam można było diamenty, szmaragdy, jednak prym wiodły piękne ogniste agaty. Blask od niej bił tak silny, że trzeba było oczy zasłaniać, aby ich nie uszkodzić.
- Hmmm, to jest ten artefakt - pomyślała - To jest ten przedmiot, który Wiedźmy chciałyby mieć w swym posiadaniu…. - schowała go głęboko - To jeszcze nie ten czas - pomyślała opuszczając namiot. |